poniedziałek, 21 marca 2016

#13 Let's play: The Witcher

Witam was w mojej już drugiej notce odnośnie gier. Dzisiaj chcę wam przedstawić najbardziej znaną polską produkcję na rynku gier, a może raczej pierwszą część znanej serii czyli Wiedźmina. W końcu każdy szanujący się fan fantastyki zna świat i bohaterów stworzonych przez Andrzeja Sapkowskiego! Do tego bądźmy szczerzy ale o Geralcie jest bardzo głośno dzięki najnowszej części, jednak o niej nie będę dzisiaj mówić.

Chyba widać, że jestem fanką Wiedźmina...


Na moim Instagramie pojawiła się podpowiedź co do dzisiejszego posta. W sumie wielki napis w zeszycie raczej rzuca się w oczy. No ale to nie moja wina, że podczas gier robię notatki? Podobnie jak w przypadku DA chcę wam pokrótce przedstawić o czym jest gra oraz za co ją uwielbiam.



Po pierwsze jak już było to wspomniane, gra utrzymuje się w klimacie książek Sapkowskiego czyli mamy przed sobą wiedźmiński świat pełen potworów i tajemnic. Wcielamy się w rolę głównego bohatera jakim jest nijaki wiedźmin Geralt z Rivii. Gra jest tak sformułowana, że można w nią spokojnie grać nie znając się w ogóle na przedstawionym świecie. Jest to możliwe dzięki takiemu zabiegowi jak utrata pamięci przez głównego bohatera. Na początku rozgrywki trafiamy do Kaer Morhen i tutaj właśnie zostaje nam przedstawiona mechanika walki, o której trochę więcej opowiem później. Generalnie gra zaczyna się od najazdu na Wiedźmińskie Siedliszcze a my wraz z innymi staramy się go odeprzeć. Nie spoilerując całej fabuły w końcu pozbywamy się intruzów.... Tracąc przy tym kilka wiedźmińskich mutagenów i tajemnic. W sumie czy wspomniałam, że Próba Traw jest bardzo ale to bardzo tajna i Wiedźmini nie chcą się tą wiedzą dzielić? Jeśli tego nie zrobiłam a nie czytaliście książek ani nie graliście w następne części to w sumie musicie to wiedzieć. Bo nasi mutanci bardzo nie chcą dzielić się swoimi sztuczkami tworzenia kolejnych wiedźminów więc niczym dziwnym nie będzie, że postanawiają ruszyć w pościg za zgrupowaniem złodziei. Aby było jeszcze bardziej wyniośle to ruszają w cztery strony świata, każdy samotnie.




Zaraz! W sumie Geralt samotny nie będzie, ponieważ rusza do Wyzimy gdzie spotyka znajome kobiety. Ale kto i w jaki sposób będzie to wpływać na rozgrywkę to zostawiam wam już do odkrycia, ponieważ nie chcę psuć wam frajdy z sięgnięcia po ten tytuł. Za to może skupię się na samej mechanice gry? W sumie to raczej powinnam.




Po pierwsze nie mogę się powstrzymać by nie rozpocząć od systemu walki. Uprzedzę, że jeśli jesteś graczem i masz za sobą Dziki Gon to podczas odpalenia pierwszej części dostaniesz ataków spazmów. Zawdzięczamy to wspaniałej mechanice klikania w myszkę w odpowiednim momencie, co zależy od poziomu trudności. Może być ikonka, która pokazuje kolorem czy jest czas na kolejny atak ale na najtrudniejszym poziomie musimy domyślać się po kolorze jaki pojawia się pod prawdziwym mieczem, W sumie to są bardzie smugi rozcinanego powietrza, ale ciii... To taki mały szczegół. Więc jeśli źle klikniesz to całe combo poszło się..... Przejść do lasu. Więc osoby mające doświadczenie z nowszymi częściami proszę o wielką dozę cierpliwości i nie rzucanie myszkami czy padami. Po prostu Geralt po utracie pamięci musiał także zapomnieć w którym momencie ma zrobić młyniec.

Generalnie ciosów uczymy się z doświadczeniem mogąc rozkładać talenty jak chcemy. W sumie gdy pierwszy raz grałam w tą grę nie wiedziałam jak najlepiej to zrobić, ponieważ mam do dyspozycji trzy style jak i do tego dwa rodzaje broni (srebrna i stalowa). Jeśli nie ma się doświadczenia z tego typu grami może być ciężko ale gwarantuję, że szybko można się nauczyć w co lepiej inwestować. Do tego no sam wygląd interfejsu niezbyt zachwyca. Jednak co można się spodziewać po produkcji z 2007 roku? Style walki są ważne ponieważ każdy przeciwnik wymaga innego podejścia. No chyba, że nie straszne wam tracenia żywotności wtedy proszę bardzo róbcie co chcecie.



Wszelką wiedzę zdobywamy czytając książki np. o zielarstwie albo wybijając kolejne potwory. W sumie parę umiejętności musimy sobie sami wykupić jeśli chcemy między innymi zbierać z potworów kilka potrzebnych składników do wiedźmińskich eliksirów, bez których na trudniejszych poziomach nie można się nigdzie ruszyć.

Jak mowa już o roku to grafika w porównaniu do nowszych gier nie jest zbyt powalająca ale za razem nie razi tak w oczy. Da się ją przeżyć zwłaszcza jeśli grało się w Gothica, gdzie bądźmy szczerzy grafika do najlepszych nie należała. W przypadku Wiedźmina szybko można zapomnieć o niezbyt powalających krajobrazach i wyglądach postaci, ponieważ fabuła po pewnym czasie zaczyna tak wciągać, że piksele to taki pikuś. Do tego można nacieszyć oczy widząc wspaniałe obrazy podczas wspomnień Geralta oraz ładowania się nowych miejsc.




Sam świat gry jest korytarzowy czyli mimo widocznej przestrzeni możemy się poruszać tylko po udostępnionych dla nas terenach, które przypominają właśnie korytarze. Nie raz załamywałam się widząc, że mały krzak bądź pseudo płotek był przeszkodą dla Geralta. Wtedy myślałam "Serio... To jest za trudne dla zawodowego zabójcy potworów?". Może to trochę denerwować, jednak tak jak w przypadku grafiki po chwili na to nie zwracamy uwagi. W sumie nie próbujcie wsadzić Geralta do wody... Jak w Dzikim Gonie umie pięknie pływać i nurkować to po utracie pamięci i tej umiejętności zapomniał. 




Jak przystało na Wiedźmina także nie obejdzie się bez romansów, gdzie po zdobyciu panienki otrzymujemy kartę kolekcjonerską. W sumie w pewnym momencie zaczęłam podejrzewać, że Geralt zamiast szukać zleceń na potwory zaczepia każdą kobietę szukając możliwości chędożenia. Nie trudno się domyślić, że i to był pewien wyczyn, ponieważ spośród wszystkich szlachcianek trzeba było mieć szczęście i trafić na tą odpowiednią.



Na sam koniec pozwolę opisać swoje uczucia odnośnie tej gry jak i wytłumaczyć moje zafascynowanie Wiedźminem mimo kilku wkurzających aspektów. Widzicie jestem wielką fanką dzieła A. Sapkowskiego i dumnie posiadam wszystkie książki z tej serii. Dlatego niczym dziwnym nie będzie, że kocham także gry o Geralcie z Rivii. Dlatego głównie kocham tą grę za samą możliwość przeciągania swojej miłości do Wiedźmina jak i zarazem do tego rodzaju rozgrywki. W sumie posiadam wszystkie trzy części tej gry i systematycznie do nich wracam (póki nie wyjdzie nowy dodatek do Wiedźmina III ) bo jest warto. Wspaniała oprawa muzyczna, nawiązania do naszych starych słowiańskich wierzeń no i Jaskier. Co jak co, ale ten Bard potrafi rozbawić człowieka.Polecam tą grę każdemu fanowi fantastyki, który nie musi koniecznie znać książek. Ale uprzedzam, że sięgniecie po nie, bo świat Wiedźmina jest genialny! Owszem osoby, które grały w najnowszą część będą miały przysłowiowy "WTF" ale nie powinno się porównywać gry z tak różnych lat, chociaż Dziki Gon jest wręcz arcydziełem. Jednak co to za przyjemność z gry kiedy nie miało się okazji przejść poprzednich części?


niedziela, 20 marca 2016

#12 Miłości nie da się kupić ale można ją uratować - czyli o mej miłości do czworonogów.

Dzisiaj chcę wam przedstawić pewną ważną sprawę jaką każdy miłośnik zwierząt powinien mieć na uwadze. Jako, że od dziecka miałam obok siebie czworonoga jestem zapaloną psiarą i bez tych oddanych zwierząt nie wyobrażam sobie życia. Zresztą nie radzę wchodzić ze mną w dyskusję co jest lepsze pies czy kot (oczywiście, że PIES) ponieważ moja miłość do nich będzie zażarcie walczyć o wygranie rozmowy. Ale wracając do tematu chcę wam pierw przedstawić mojego psa - Zoję, która już za niedługo będzie w mym domu od roku.



Niestety nie da się uniknąć straty swojego czworonożnego przyjaciela... Choćbym nie wiem co zrobiła nie potrafię przedłużyć im życia i niestety musiałam ze smutkiem pożegnać trzy psy. Jednak mimo wielkiego bólu w sercu i tęsknoty nie potrafiłam żyć w miejscu gdzie psinka nie pląta się pod nogami. I na serio nie ma to nic wspólnego z tym, że jak jedzenie spadło na ziemię to musiałam je sprzątać... W ogóle. No dobra, coś w tym jest ale to nawyk z posiadania psów. Więc wracając do tematu gdy tylko pożegnałam Dżesikę (Pisownia poprawna - moja Mama jest dyslektykiem i tak podała weterynarzowi) nie mogłam się pozbierać. Nie ważne ile psów się straci to i tak zawsze to boli mimo wiedzy, że kiedyś to nastąpi. Jest tak, ponieważ pies staje się członkiem rodziny i bez niego trudno wyobrazić sobie życie, zwłaszcza jeśli się z nim wychowano.


Dżesika


Dlatego gdy w końcu udało mi się przekonać domowników do kolejnego psa postawiłam jasny warunek. Nie chcę już kupować psa w hodowli. Widzicie Dżesika była kochanym i oddanym psem, który miał tyle szczęścia, że znalazł się w naszym domu gdzie do jej ostatnich chwil robiliśmy wszystko by z nami była. Jednak zdałam sobie sprawę, że nie wszystkie psiny mają tyle szczęścia i teraz siedzą za kratami w schroniskach i być może nie mają już nadziei na nowy dom. Właśnie dlatego chciałam dać chociaż jednemu psu tą wielką miłość, która pokaże mu, że nie każdy człowiek jest okrutny. Po długich naradach w końcu wybraliśmy się do schroniska w Przylasku gdzie postanowiliśmy przygarnąć około trzyletnią suczkę w typie owczarka belgijskiego o imieniu Zoja. Od razu podbiła nasze serca i mimo prawie dwugodzinnej jazdy samochodem do tego schroniska nie żałowaliśmy takiej decyzji. W schroniskach oferuje się możliwość sterylizacji/kastracji zwierząt za co kosztów nie ponosimy. My zdecydowaliśmy się na taki zabieg, ponieważ nasz pierwszy pies co cieczkę nam uciekał (i były potem szczeniaki). Formalności samej adopcji były proste czyli przypisanie czipów do naszego nazwiska i adresu oraz wpłacenie kwoty na przysłowiową cegiełkę. 




Będę szczera, że przez pierwszy miesiąc było ciężko. Na początku nie chciała jeść, a jak już coś wzięła to chowała to po różnych zakamarkach w domu. Prawdopodobnie musiał być to odruch z ulicy czy może ze schroniska. Jednak szybko zrozumiała, że to co jej dajemy to nie tylko ciepły dom i pełna miska, ale przede wszystkim miłość. Zaczęła ją odwzajemniać i jeszcze bardziej prosić o uwagę mogąc w końcu zaspokoić swe pragnienie bycia kochaną. Może jest trochę głośna (kocha szczekać z każdego powodu - tak jakby rozmawia z nami xD ) ale to jej urok i wie, że w życiu się jej nie pozbędziemy.

"Nie wiem co robisz ale możesz mnie pogłaskać"
Bardzo oryginalnie mi przeszkadzała w pisaniu

Na sam koniec chcę powiedzieć, że jeśli myślicie o jakimś zwierzaku to proszę zastanówcie się nad adopcją. Tak wiele z nich już nie ma nadziei na odrobinę miłości i wierzcie mi, że jeśli dacie im szansę to będą wam wdzięczne do końca swych dni i będą z dwojoną siłą odwzajemniać wasze uczucia. Ponieważ tak jak jest w tytule: Miłości nie da się kupić ale można ją uratować. Pamiętajcie o tym za każdym razem gdy usłyszycie, że ktoś chce kupić sobie psa/kota/konia czy co tam jeszcze.

A teraz parę zdjęć mojego psiska :'D











środa, 16 marca 2016

#11 Wyznania kasjerki - czyli 10 sytuacji dzięki którym ciągle wierzę w ludzkość

Po moim ostatnim poście z tej serii możecie uznać, że nie cierpię ludzi, ale tak nie jest. Mimo, że praca w handlu a zwłaszcza z klientami do najłatwiejszych nie należy ale kocham ją. Dlatego dzisiaj chcę wam przedstawić dziesięć sytuacji, które powodują, że ciągle chcę pracować, ponieważ to jak się zachowujemy w niektórych sytuacjach jest fascynujące! A więc bez owijania w bawełnę przedstawiam wam moją listę heroicznych postaw na sklepie.


Bardzo adekwatny gif do do tematu xD

1. Niech Pani się nie męczy ja to ściągnę.

Niby taka prosta sytuacja ale jak widzę gdzie np. kobieta nie może dosięgnąć do wysokiej półki by wziąć produkt, a ja nie mam chwilowej możliwości jej pomóc i nagle pojawia się całkiem obcy mężczyzna bądź nawet wysoka kobieta, która ściąga towar z uśmiechem i podaje biednej niskiej osóbce. Taka bezinteresowna pomoc po prostu chwyta za serce i pokazuje, że nie wszyscy martwią się tylko o swoje cztery litery i widząc kogoś, kto ma problem chcą pomóc.


2. Spokojnie. Niech Pani/Pan się spakuje.

Często przy kasach jest tak, że każdy chce jak najszybciej wyjść ze sklepu z zakupami. Dlatego gdy ktoś się ociąga w pakowaniu następuje fala westchnień i nerwowego tupania. Wtedy osoba która zbiera swoje zakupy jest jeszcze bardziej zestresowana co niekoniecznie działa na szybkość pakowania. Więc gdy ktoś z uśmiechem i spokojnie mówi, by się nie spieszyć działa jak okład na ranę. Niestety rzadko się to zdarza przez co wywołuje u mnie za każdym razem uśmiech, ponieważ wiem jak to jest gdy masz duże zakupy i chcesz się jak najszybciej skasować. Pokazuje to, że znowu ktoś nie myśli tylko o sobie i chce zapewnić pewien komfort innej osobie.


3. Czy mogę jakoś pomóc?

Takie pytanie zazwyczaj jest wypowiadane przez pracowników, jednak zdarza się, że można je usłyszeć od innych klientów. Gdy widzą jakiś problem u innego klienta potrafią podejść i spytać czy nie potrzebuje pomocy. W ostatnią niedzielę widziałam jak kobieta podeszła do pewnego dziadka, który stał przy lodówkach chłodniczych i nerwowo się rozglądał. Okazało się, że dostał listę zakupów ale nic z niej nie może znaleźć. Pani zamiast poprosić mnie o pomoc spojrzała na kartkę mężczyzny i zaproponowała, że razem z nim odnajdzie potrzebne produkty. Pan był tak wzruszony, że gdy się kasował dał mi tabliczkę czekolady i prosił bym przekazała ją jego wybawicielce. Chyba nie muszę mówić jaka byłam wzruszona a co dopiero nic nieświadoma kobieta.


4. Proszę bardzo, niech Pan/ Pani skasuje się pierwszy/pierwsza.

Takie sytuacje mają zazwyczaj miejsce gdy ktoś ma bardzo duże zakupy a za nim stoi ktoś tylko z paroma produktami. Miło jest gdy ktoś świadom tego, że zajmie kasę na dłuższy czas chce przepuścić kogoś by nie musiał zbyt długo stać. Przy okazji jest to pewna pomoc dla pracowników, ponieważ w ten mały sposób można zapobiec większym kolejką.


5. Niech Pani tego nie dźwiga.

Odnosi się to w większości do kobiet i nie tylko klientek. Nieraz gdy wykładam towar i muszę odłożyć cały karton soków na kaskiet (taka półka u góry gdzie daje się produkty nie mieszczące się na półce) podchodzi klient i oferuje swoją pomoc. Uwierzcie mi, że to jest tak wzruszające, że nigdy nie wiem jak mam zareagować. Widzicie chodzi tutaj o to, że ktoś mi całkiem obcy martwi się o mój kręgosłup bardziej niż ja i nie chce bym miała uszczerbek na zdrowiu. To jest jedna z moich ulubionych postaw, ponieważ także niektórzy reagują jak starsza Pani próbuje wziąć zgrzewkę z wodą i włożyć do koszyka. Taka bezinteresowna pomoc po prostu wzrusza i koniec kropka.

6. Gdzie znajdę punkt oddawania produktów na cele charytatywne?

Czyli po prostu ktoś chce wspomóc różne akcje jak np. "Zbiórka żywności" co chyba nie potrzebuje większego komentarza. Takie pomaganie osobą najbardziej potrzebujących było, jest i będzie najbardziej heroiczną postawą wśród klientów i chyba najbardziej odbudowuje wiarę w ludzi.


7. Czy nic się Pani/Panu nie stało?

Wypadki na sklepie są rzeczą codzienną. Nawet małe urazy występują kilka razy dziennie i to nie tylko wśród pracowników. Ktoś się spieszył i uderzył barkiem o regał, albo zapatrzył się i wpadł na stend (kartonowe półki zazwyczaj z towarem od jednego producenta) bądź na wysepkę (coś jakby stół owinięty papierem z daną tematyką np. wielkanocną gdzie stoją tematyczne produkty). Takich sytuacji jest wiele a to, że ktoś stojący obok podjedzie i spyta czy wszystko jest w porządku jest po prostu miłe. Ot tak znowu pokazuje się swoją bezinteresowność. W moim przypadku siedząc na kasie nie raz coś mi głośno strzyknie w kościach np. podczas przerzucania zgrzewek z wodą i od razu padają pytania czy aby na pewno nic mi się nie stało. Czy wtedy dzień nie jest milczy mimo bólu w stawach? Oczywiście by pokazać jak czasami takie podejście potrafi nam uratować skórę przedstawię sytuację z lata:
Jak wiadomo podczas poprzednich wakacji był wysyp os a może raczej plaga. Wszędzie było ich pełno więc my na sklepie wręcz na nie polowaliśmy z kartonami w ręce. Podczas kasowania jednego klienta nie zauważyłam jak jedna z os się kręciła. Gdy skanowałam nagle poczułam przeszywający ból pod pachą. Poderwałam się i wytrzepałam koszulę spod której wypadła winowajczyni. Ponieważ był dłuży ruch chciałam wrócić do kasowania, chociaż czułam na zmianę uderzenia gorąca i zimna. Klienci wręcz na mnie krzyknęli bym sobie darowała i kogoś wezwała. Okazało się, że jestem  uczulona na ich jad więc tym sposobem mogłam szybko zareagować za co jestem im wdzięczna.

8. Proszę się uspokoić!

Chodzi tutaj o sytuacje gdy jeden klient z jakiegoś powodu zaczyna się awanturować bądź jest pod wpływem alkoholu. Niestety wtedy my pracownicy jesteśmy, że tak powiem pod ręką i nie raz my za to obrywamy. Dlatego gdy klient staje nagle w naszej obronie jest to po prostu nie do opisania, w końcu trzeba mieć odwagę. Tak samo jest gdy np. jakaś para się wykłóca i pokazuje to całemu światu wtedy nagle da się usłyszeć "Proszę o spokój! Nie tylko wy jesteście na sklepie". Oj trzeba mieć przy tym przysłowiowe jaja. Ale dodam, że i my szybko wtedy reagujemy wzywając ochronę gdy zapowiada się, że słowne upomnienie działa na danego delikwenta jak płachta na byka.

9. A słyszała Pani to...

Czyli wszelkie żarty czy zabawne historyjki jakie opowiadają nam klienci, W ciągu dnia kasuje się od setek do tysiąca klientów (zależnie od sezonu) gdzie większość to po prostu niezapamiętane twarze, które położyły towar na taśmę, zapłaciły i wyszły bez słowa "do widzenia". Jednak są tacy, którzy już dobry humor przekazują gdy tylko podchodzą do kasy. Z uśmiechem na ustach się witają i zaczynają bardzo miłą rozmowę. No co więcej powiedzieć? Tacy klienci to cud, który dodaje nam sił na resztę dnia. Do tego nagle utrwalają się w naszej pamięci i to na bardzo długi czas.


10. Ile Pani/Panu brakuje?

Jest to druga po przekazywaniu żywności celom charytatywnym postawa, która pokazuje jak można być bezinteresownym i chętnym do pomocy. Nie raz gdy przy kasie jest osoba, której brakuje nawet kliku groszy do opłacenia, ktoś w kolejce proponuje, że się dorzuci. Nie chodzi tylko o takich ludzi, którzy mają ciężko i to po nich widać. Nawet bardzo dobrze ubrani klienci mają ten problem, ponieważ portfel zostawili w domu/samochodzie czy w pokoju hotelowym. Ja niestety nie mogę przymknąć oka na brak pewnej kwoty, ponieważ jestem z tego rozliczana a tutaj ktoś całkiem obcy chce się dorzucić, by osoba stojąca przy kasie nie musiała z czegoś rezygnować.

A więc to jest moja lista, która na prawdę podbudowuje moją wiarę w ludzkości. Chociaż niektóre z tych punktów są małymi błahostkami to jednak potrafią zmienić wszelkie poglądy. Oby więcej ludzi było tak chętnych do pomocy.
A wy co uważacie o takim zachowaniu? Może i wy byliście świadkami takich sytuacji?


wtorek, 15 marca 2016

#10 BIG & DARING vs BIG & MULTIPLIED - czyli walka tuszów do rzęs

Dzisiaj chcę wam przedstawić dwa tusze do rzęs od firmy Avon, które znajdują się w moim posiadaniu a pochodzą z tej samej serii "BIG &". Postanowiłam napisać tą pseudo recenzję, ponieważ gdy tylko w katalogu ujrzałam nowy tusz z tej serii pomyślałam, że muszę go mieć i sprawdzić. Na wstępie zaznaczę, że nie posiadam długich i gęstych rzęs więc jeśli mam okazję próbuję wszystkie maskary mając nadzieję, że kiedyś uzyskam wymarzony efekt.



Przez bardzo długi czas korzystałam z pierwszego tuszu DARING i szczerze się przyznam, że w sumie kupiłam go cztery razy. W porównaniu do innych maskar potrafił jakoś ogarnąć moje rzęsy dodając im grubości i długości. Do tego jest wodoodporny co w mojej pracy jest bardzo przydatne. W końcu nie ma to jak siedzenie w mroźni bądź chłodni parę minut by przygotować pieczywo do odpieku a później buchnięcie w twarz gorącym powietrzem z pieca. Niestety niektóre tusze przy paru takich powtórzeniach lubiły się rozpuścić lub skruszyć. Natomiast DARING dalej trzymał się na rzęsach krzycząc "Nic mnie nie pokona!" co za razem było niezłym problemem przy zmywaniu makijażu.


Do tego mimo moich starań zdarzały się chwile kiedy tusz postanowił skleić moje rzęsy a ich wyratowanie czasami graniczyło z cudem. Nie ważne jakich trików się używało i tak rzęsy były sklejone, ale ja uparcie trzymałam się tego tuszu i doskonaliłam swoje metody nakładania. Po roku nauczyłam się jak poprawnie to zrobić by zmniejszyć to ryzyko, ale czasami gdy byłam zbyt zaspana jedno nieuważne pociągnięcie i już miałam jedną wielką rzęsę składającą się z kilku pomniejszych. 

Po prawej DARING a po lewej MULTIPLIED


Zapewne bym tak źle nie pisała o moim dotychczasowym ulubieńcu gdyby nie nowy tusz. Po pierwsze MULTIPLIED ma za zadanie powiększyć ilość rzęs dzięki szczoteczce, która potrafi odkryć te włoski o których istnieniu nawet się nie wiedziało. Gdy pierwszy raz zaaplikowałam tą mascarę byłam w szoku tej ilości rzęs! Nagle uznałam, że wszelkie triki na ich powiększenie są zbędne przy takiej szczoteczce (chociaż dalej je stosuję, ale efekt jest jeszcze bardziej zniewalający). 



Może nie wydłuża rzęsy jak jego poprzednik ale ten efekt większej ilości po prostu chwycił mnie za serce i tym sposobem MULTIPLIED wygrał walkę z DARING.





środa, 9 marca 2016

#9 *PUK PUK* - trochę o moim szukaniu odpowiedzi.

-Kto tam?
- Twoja cera.
- Jaka cera?
-Zgadnij!

Dzisiaj postanowiłam podzielić się z wami jak to było ze mną i odkrywaniem mojej cery. Oczywiście przecież teraz wiadomo, że mam cerę wrażliwą ponieważ wspomniałam o tym w notce o mojej codziennej rutynie. Jednak od razu nie było tak kolorowo i nie szukałam kosmetyków przeznaczonych dla mojego typu cery co w moim przypadku miało bardzo tragiczne skutki. Ale o tym później... Pozwólcie, że zacznę tą historię od początku.



Trzeba zaznaczyć, że byłam, jestem i będę córeczką tatusia. Dlatego zamiast patrzeć jak Mama się maluje i podbierać jej kosmetyki, biegłam na dwór i razem z Tatą grzebałam w pamiętnym Fiacie 125, później w Polonezie, następny był Passat i tak dalej... Generalnie lepiej znałam skrzynkę z narzędziami niż kosmetyczkę mojej Mamy. Jednak w pewnym momencie doszło do mnie, że tak jakby jestem dziewczynką, więc trzeba się tak zachowywać. Miało to miejsce gdy zaatakował mnie trądzik, co niestety było bardzo wcześnie, ponieważ miałam wtedy 12 lat. Wstydziłam się rozmawiać o tym z rodzicami, więc jak to wspaniała młoda pobiegłam do koleżanek. Niestety jak wiadomo w tym wieku niezbyt wiele się wie o urodzie, więc w sumie nic nowego się nie dowiedziałam. Wtedy postanowiłam poprosić Mamę by kupiła mi coś do oczyszczania twarzy (w końcu widziało się reklamy w telewizji) i tym sposobem dostałam dwie buteleczki płynów. Jedna z nich to był tonik antybakteryjny z alkoholem, a druga to mleczko z tej samej serii. Jak łatwo się domyśleć, moja pierwsza aplikacja skończyła się tak samo jak gdy Kevin użył płynu po goleniu (Kevin sam w domu). Wydarłam się ponieważ alkohol wręcz palił podrażnioną cerę przez trądzik a do tego jeszcze nie odkryty jej typ robił swoje. Na usprawiedliwienie mojej Mamy dodam, że sama do tej pory niezbyt wiele wie o kosmetykach i ja sama jej pomagam w ich doborze. Więc i wtedy nie wiedziała co mi kupić.


Jednak mimo koszmarnych przeżyć z tymi produktami dalej ich uważałam. Byłam pewna, że jeśli boli to działa jak należy, w końcu alkohol wypala to całe świństwo. Więc niczym dziwnym nie było, że po dwóch tygodniach stosowania moja twarz wyglądała jeszcze gorzej niż wcześniej. Zrozpaczona wyżaliłam się Mamie, która zabrała mnie do drogerii i postawiła przed ekspedientką z tekstem "Coś dla jej twarzyczki'. Więc Pani na moje szczęście przyjrzała się mojej twarzy i po chwili zaczęła pokazywać masę produktów. Mimo zapewnień, że pracownica w drogerii powinna się znać na kosmetykach i na urodzie, wszystko co przedstawiała miało w sobie alkohol lub kwasy. W końcu wybór padł na żel myjący bodajże z Under 20, który już od kilku lat nie jest na rynku (chyba coś było na rzeczy). Nie było w jego składzie alkoholu, więc podczas użytkowania nie czułam pieczenia jednak tak ściągał i wysuszał moją cerę, że czułam opór podczas uśmiechania. Do tego cały czas odczuwałam swędzenie, no ale może właśnie tak ma być. Więc i tym razem używałam dalej produktu, święcie przekonana, że mi pomoże.



Na moje szczęście trądzik się zakończył, jednak to co po sobie zostawił było koszmarem. Może nie posiadałam wielu blizn, ale stan i kondycja mojej cery mówiły same za siebie. Zamiast wyglądać na 13 dawano mi 16/17 lat. Miałam szarą, zmatowiałą, łuszczącą się skórę. Było to tak widoczne do tego stopnia, że nawet gdy złapałam trochę słońca to opalenizna była ziemista na twarzy a na reszcie ciała piękna brązowa. Aż ciarki mi przechodzą po plecach kiedy to sobie wspominam... W tym czasie także zmieniłam kosmetyk myjący na delikatny, kremowy peeling od Nivea (Nivea Visage, Pure Effect, All - in - 1 żel - peeling - maska) i to był pierwszy produkt, który nie podrażniał aż tak mojej cery. Więc drodzy czytelnicy i czytelniczki, sprawdza się powiedzenie do trzech razy sztuka!
Bardzo długo używałam tego produktu i jak pomyślę to po raz ostatni zakupiłam go 4 lata temu, a dlaczego to dowiecie się za chwilę



Przez całe gimnazjum w ogóle się nie malowałam, a moja pielęgnacja polegała na posmarowaniu się kremem do twarzy który pachniał czekoladą. Nawet wtedy się nie zastanawiałam czemu tak mnie policzki swędzą ale krem tak pięknie pachniał. Był to czas kiedy z koleżankami przeglądałyśmy nasze szafy i przymierzałyśmy wszystko co się dało. Oczywiście zostało to udokumentowane na zdjęciach. Też to był czas kiedy ścięłam włosy, które sięgały mi do pasa na takie do ramion. Cerą w ogóle się nie przejmowałam, w końcu właśnie teraz wszyscy moi znajomi zaczęli dojrzewać i mieć trądzik. A jako, że ja swój już dawno przeszłam czułam się o wiele lepiej, nie mając czerwonej twarzy tak jak inni. Oczywiście zazdrościłam makijażu starszym dziewczyną, ale gdy ja chodziłam do szkoły to makijaż był zabroniony, więc nawet nie próbowałam. Więc kolejne trzy lata nie skupiłam się na mojej cerze i na prawdę tego żałuję. 



Zanudziłam was? Jeśli tak i czytacie ten tekst tylko by dowiedzieć się w jaki epicki sposób odkryłam mój typ cery to właśnie już to tłumaczę! Otóż nie było to może tak epickie jakby moje policzki wysłały mi wiadomość poprzez zaróżowienia w formie liter.... Jednak na szczęście było to pewne i sprawdzone, ponieważ w pierwszej klasie technikum poszłam do kosmetyczki. Nie będę cytować jaki ochrzan dostałam za tak zrujnowaną i zapchaną cerę, ale w końcu się dowiedziałam jaka ona jest. Kosmetyczka powiedziała mi, że mam od dzisiaj dbać o twarz oraz czytać skład każdego kosmetyku jakiego używam, ponieważ mam cerę wrażliwą. Ale to nie koniec ponieważ do tego jeszcze naczynkową. Ja nie obeznana wtedy w świecie urody (etap łażenia w glanach i wygodnych ubraniach) nie wiedziałam co to znaczy. Na moje szczęście Pani wytłumaczyła mi jaki to typ cery, na co jest wrażliwy i nawet wypisała mi na kartce składniki jakich mam się wystrzegać. W sumie mogła mi napisać to co mogę stosować, ponieważ lista byłaby na pewno krótsza... 
Jednak w końcu wiedziałam jaki mam typ cery i teraz mogłam odpowiednio o nią zadbać. Taa... Niezły żart, nie? Mimo tej wiedzy w sumie nie zrobiłam nic nowego. Nie byłam zafascynowana światem makijażu i urody, ponieważ byłam zbyt leniwa a sama myśl, że trzeba wstać o 5 a nie o 5:30 by wykonać makijaż mnie przerażał. 

Nope...


Do zastanowienia się nad kondycją mojej cery zmusiła mnie praca. Dziwiło mnie, że co drugi klient pytał mnie o zdrowie, albo jak widziałam kobiety, które wyglądały promiennie. Ja z swoją szarą i zazwyczaj zaczerwienioną cerą, czułam się jak brzydkie kaczątko w tłumie błyszczących łabędzi. Więc po wypłacie pojechałam do większego miasta gdzie zwiedziłam każdą drogerię. W jednej dłoni trzymałam kartkę od kosmetyczki, której nie wyrzuciłam a w drugiej telefon połączony z internetem, by poczytać opinie o niektórych produktach. Niczym dziwnym nie będzie, że część kosmetyków, które wtedy zakupiłam długo nie postały i wylądowały w koszu. Niestety mimo wiedzy co podrażnia moją skórę nie ma się pewności, że ten produkt na pewno będzie tolerancyjny. Często żałowałam, że nie ma próbek bym mogła sprawdzić czy na pewno ten krem mnie nie podrażni. Do tego gdy zaczynałam przygodę z kosmetykami nie było zbyt wiele firm oferujących produkty dla mojego typu cery. Nie zapominając oczywiście, że musiałam dopasować się do mojej wrażliwości jak i problemu z naczynkami. Teraz gdy minęły 4 lata wiem czego mam szukać, mam sprawdzone kosmetyki i wiem która firma ma bogatszy asortyment dla osób z cerą wrażliwą. Na prawdę żałuję, że typ swojej cery poznałam tak późno, ponieważ przez to widzę oznaki moich złych wyborów. Doprowadzenie mojej twarzy do stanu znośnego zajęło mi dwa lata i od teraz powolnymi krokami staram się chodź trochę naprawić to co zepsułam.



Nie piszę tego by pożalić się jak to miałam trudno i w ogóle cera wrażliwa jest najgorszym typem. Wyznalam to wszystko by uświadomić wam, że jeśli nie zna się swojego typu cery i stosuje się źle kosmetyki to nic nie uzyskamy, a nawet gorzej - pogorszymy sytuację. Sama pielęgnacja na nic się nie zda, kiedy nie wiemy co powinniśmy używać niezależnie od typu swojej cery. Osoby z typem tłustym nie powinny korzystać z kosmetyków dla cery suchej i tak dalej. Dlatego jeśli nie ma się stuprocentowej pewności to radzę udać się do kosmetyczki. Może i wydasz trochę pieniędzy ale zaoszczędzisz na dalszym szukaniu kosmetyków, które będą do Ciebie pasować. Dlatego pamiętajmy o tym by kupować tylko to co będzie dobre dla naszej cery, ponieważ trudniej naprawić wyrządzone szkody niż do nich doprowadzić.


wtorek, 8 marca 2016

#8 A gdzie mój kwiatek? - Czyli trochę o święcie wszystkich kobiet.

Dzisiaj mamy ósmego marca, a pod tą niepozorną datą kryje się święto znane każdej kobiecie niezależnie od wieku. Właśnie tego dnia możemy poczuć się dowartościowane, kiedy bliski lub znany mężczyzna składa nam życzenia i wręcza na przykład kwiatek. Oczywiście takie gesty nas poruszają, w końcu to miłe gdy otrzymujemy jakiś prezent za bycie kobietą. Czy jak kto woli chociaż jednego dnia nie wypomina nam się jak to potrafimy zgubić słonia w torebce, a wysypując jej zawartość można stwierdzić, że kryje się tam czarna dziura. Dzisiaj wybacza nam się humorki, kiedy włącza się nam tryb "nie podchodź bez kija, a najlepiej zastąp go czekoladą i dobrym winem". Ot tak właśnie ósmego marca jesteśmy uważane za wspaniałe i kochane istoty, które zeszły na świat by dyrygować mężczyznami.



No dobra tutaj mnie poniosło ale specjalnie wszystko wyolbrzymiłam, by pokazać jak jeden niepozorny dzień potrafi poprawić nam humor. Oczywiście są tacy, którzy uważają je za komercyjne i jest tylko po to by wielkie koncerny mogły dzisiaj lepiej zarobić. Jako pracownik sklepu przyznam, że to jest ciemna strona mocy tego dnia, ale gdy wczoraj widziałam jak prawie każdy mężczyzna głowił się jakie kwiaty spodobają się jego kobiecie, albo czy lepsza będzie do tego czekolada czy może bombonierka. Po prostu ciągle się uśmiechałam uświadamiając sobie, że tak na prawdę faceci nas kochają ale nie zawsze wiedzą jak to okazywać, a Dzień Kobiet jest idealnym pretekstem by to bardziej okazać.



Ja kwiatów nigdy nie wymagałam chociaż zawsze się ucieszyłam gdy jakiś dostałam. Dla mnie prezentem jest to, że mój mężczyzna usiądzie ze mną przed telewizorem, obejmie mnie i będzie komentował jakie to bzdury oglądam. Nawet taka godzinka jest więcej warta niż kwiatek, a na moje szczęście robi tak nie tylko od święta. Gdy zostałam zapytana co chcę z tej okazji jedynie odpowiedziałam "zrób mi kawę, bo jeszcze śpię". Więc dostałam dzisiaj jedynie kawę, ale za to nie musiałam iść do kuchni by ją zrobić! Może to wygląda komicznie, ale mimo naszego zamiłowania do otrzymywania prezentów to takie drobnostki potrafią zadowolić. Nawet gdy nieznany mężczyzna składa Ci życzenia, ponieważ byłaś w tym samym miejscu co on (np. na sklepie) od razu czujemy się lepiej. Bo właśnie dzisiaj jest nasz dzień kiedy z przymrużeniem oka patrzy na nasze niedoskonałości.

"W końcu nie poganiaj mnie, a szybciej znajdę te kluczyki w torebce! Czekaj... To ty je masz? Błagam powiedz, że nie bo się przekonasz jak ciężkie są rzeczy, które w niej trzymam. Nie masz? Boże zgubiłam klucze!"
Taki tam przykład naszych wahań nastroju....