środa, 30 listopada 2016

#25 Let's play: Mass Effect

Czyli jedna z najbardziej popularnych gier łączących w sobie RPG i akcję do tego osadzona w przyszłości, gdzie ludzkość próbuje się wybić na tle innych ras zamieszkujących galaktykę. Jak nie jestem wielką fanką akcji to ta produkcja firmy BioWare z 2008 roku zasługuje na uwagę każdego gracza.


Wprowadzenie do fabuły

Po fenomenalnym odkryciu na Marsie technologi Protean, ludzkość gwałtownie rozwinęła się wkraczając w wspólnotę inteligentnych ras w galaktyce. Akcja gry rozpoczyna się w 2183 roku na pokładzie SSV Normandia, gdzie wcielamy się w postać Komandora Shepard'a. Początkowo uczestniczymy w ćwiczebnych manewrach Normandii, którym towarzyszy obecność Widma (Wywiad i Działania Militarno-Obronne - WiDMO) Nihilusa będącego Turianinem. W momencie gdy zostaje odebrany komunikat z Eden Prime następuje zwrot akcji i ćwiczenia zmieniają się w prawdziwą misję, mającą na celu ocalenie proteańskiego nadajnika, który niedawno odkryto. W trakcie misji odkrywamy, że inne Widmo - Saren zbuntował się i planuje krwawy mord na ludziach. Natomiast w trakcie gry wstępujemy do oddziału Widm jak i odkrywamy kto tak na prawdę ciągnie za przysłowiowe sznurki.


Moje odczucia

Nie będę ukrywać, że gdy po raz pierwszy sięgnęłam po Mass Effect to miałam ochotę wyłączyć grę gdy tylko zaczęły się elementy akcji. Było to spowodowane faktem, że grę rozpoczęłam po innej produkcji BioWare - Dragon Age: Origins; więc całkowicie inny styl sterowania mnie zniechęcił. Jednak nauczona, że nie można od razu rezygnować zrobiłam kilka podejść, aż w końcu bez problemu opanowałam sterowanie postacią oraz wydawanie rozkazów członkom drużyny, I w tym momencie pokochałam tą grę! Nagle poczułam się częścią zespołu Normandii jako Komandor Shepard. Wciągająca fabuła, gdzie prawie do samego końca nie byłam pewna jaka jest prawda do tego nawet wciągnęło mnie strzelanie do przeciwników! No i oczywiście ukochany pojazd czyli Mako, gdzie moje umiejętności kierowania okazały się fatalne.

Mimo faktu, że Komandor Shepard jest dość znaną osobą w Przymierzu to spokojnie możemy stworzyć postać skrajnie dobrą jak i złą. Każda podjęta decyzja czy odpowiedź w dialogu wpływa na całą historię oraz to jak odbierany jest nasz bohater. W ten sposób można stworzyć "unikalną" historię (oczywiście na tyle unikalną na ile pozwalają nam twórcy gry :P ) i jeszcze bardziej wczuć się w klimat gry. W końcu razem z Shepard'em musieliśmy podejmować trudne decyzje, gdzie nawet decydowaliśmy o życiu członków naszej drużyny. Biorąc także pod uwagę, że podjęte decyzje w tej grze miały także wpływ na dalszą zabawę z Mass Effectem w kolejnych częściach.


Nie mogę oczywiście zapomnieć o drużynie i załodze Normandii. Podobnie jak w Dragon Age: Origins twórcy nie próżnowali i stworzyli wspaniały, różnorodny zespół dla naszego Komandora Shepard'a. Mimo przynależności do Sił Przymierza czyli wojsk składających się wyłącznie z rasy ludzkiej w naszej załodze pojawiają się także przedstawiciele innych nacji!

Shperad ma taki dar przekonywania, że do walki z Sarenem dołącza Turianin Garrus Vakarian (już) były oficer SOC (Służby Ochrony Cytadeli), którego w moim przypadku ciągle musiałam sprowadzać na prawidłowy tor myślenia (tak bardzo droga idealisty xD ).



Oczywiście tak wspaniały statek ma siłę przekonywania takich ras jak Quarianie a za tym idzie w drużynie jest także miejsce dla Tali'Zorah nar Rayya (idealna opcja gdy chcesz wszystko otiwrać i musisz mieć jakiegoś technika w zespole).



Brutalna siła i duży rozmiar? Shperad to lubi więc Kroganin to idealna inwestycja! Więc i tym sposobem Urdnot Wrex staje się idealnym towarzyszem. Bo wierzcie mi, że Wrex jest najlepszym rozwiązaniem w każdej sytuacji.



No i zaproszenie typu "chcemy zabić twoją matkę, ale mamy dane z proteańskiego nadajnika" jest zawsze na miejscu gdy masz do czynienia z badaczką Asari, więc i także Liara T'Soni chce należeć do załogi Normandii. A przy okazji zdobywacie kolejnego biotyka więc niech siła implantów się szerzy!



Trochę dużo tutaj kosmitów, więc chyba wypada wspomnieć o pozostałych członkach, którzy tym razem należą do Sił Przymierza (w końcu to ich statek, więc oprócz załogi wykonawczej muszą być inni ludzie).


Więc przedstawię wam także jednego z najlepszych biotyków (ze starym implanetm L2) Sił Przymierza, jednego ze stałych członków załogi Normandii oraz towarzysza Sheparda z Eden Prime czyli - Kaidan Alenko. Niby chłodny typ ale wewnątrz siedzi romantyk (a w trzeciej części nawet umie gotować więc idealny kandydat na męża :P )




By była równowaga kobiet jest także piękna Ashley Williams, której siła i zdolności bojowe potrafią zawstydzić mężczyzn i można zaryzykować, że sam Wrex jest pewnie pod wrażeniem jej umiejętności. Chociaż też jest wrażliwa i pięknie recytuje wiersze, więc nie koniecznie żołnierze są zimni jak głaz.



No i nie może zabraknąć członka załogi, który może nie towarzyszy nam w walce, a przynajmniej w sposób fizyczny. Bo co by się zrobiło bez najlepszego pilota w całym Przymierzu jakim jest Jeff Moreau, a raczej tak zwany Joker? Jego humor jak i podejście do wszystkiego udowadnia, że jest to najlepszy kompan Shepard'a (a do tego ma zabójczy śmiech ale to dopiero odkrywa się w trójce)




Podsumowując uważam Mass Effect za jedną z najlepszych gier w jakie grałam wliczając w to także następne części. Tą grę z czystym sercem mogę każdemu polecić ze względu na fabułę jak i frajdę rozwalania Gethów. Dawno się tak nie wczułam w bohatera, a tym bardziej nie przeszłam w niemal ekspresowym tempie całej serii, by zacząć od nowa i odkrywać smaczki, które dopiero w całości serii mają sens. A tym bardziej, że już w następnym roku odbędzie się premiera najnowszej części Mass Effect: Andromeda czyli jest pretekst by rozpocząć przygodę z Shepardem jak i resztą załogi. 
czwartek, 4 sierpnia 2016

#24 #nomakeupchallenge - Wyzwanie warte gry

Następny post miał być odnośnie gry jednak podczas lektury magazynu Joy odkryłam bardzo ciekawą akcję. Osoby, które śledzą mnie na Instagramie i na Facebooku już pewnie się domyślają o czym mówię oraz poznali mnie z innej strony.



Otóż Joy Polska rzucił nam wyzwanie by pokazać się całkowicie naturalnie bez żadnych upiększeń w formie makijażu i filtrów. Wydaje się to na początku głupie, ponieważ jak mamy odkryć przed wszystkim nasz wizerunek, który nie został podrasowany? Przecież wszędzie widzimy piękne kobiety a pod ich zdjęciami tysiące laików i my mamy pokazać to jak wyglądamy rano? Głupota.
Jednak gdy na chwilę się zastanowiłam odkryłam, że ma to jednak sens! W końcu właśnie przez te zdjęcia pięknych i umalowanych kobiet nie chcemy się nigdzie pokazywać bez makijażu. Są nawet takie przypadki, że mimo dnia wolnego który spędzamy w domu sięgamy po kosmetyki, by poczuć się lepiej. Ja sama należę do tych kobiet, że nawet z psem nie wyjdę jeśli nie "uczłowieczę się" za pomocą kremu BB i kilku innych kosmetyków. Wtedy czuje się pewniej i nie muszę się obawiać, że ktoś spojrzy na mnie i uzna, że jestem zaniedbana bądź chora.



Jednak dzięki tej akcji możemy dostrzec własne piękno! Gdy przeglądam na Instagramie zdjęcia pod #nomakeupchallenge czuję, że nie mamy czego się wstydzić. Każda nas jest piękna i nie potrzebujemy makijażu czy retuszu by to pokazać. Owszem na początku zestawienie wydaje się przerażające, ponieważ gdy spojrzała na swoją "przemianę" pomyślałam, że wszystkim ekrany pękną. Ale po chwili uznałam, że przecież tak źle nie wyglądam. W końcu bez makijażu widziały mnie tylko bliskie osoby a teraz może zrobić to każdy! Jednak widząc jak akcja rośnie w popularność czuję się jeszcze lepiej, ponieważ nie możemy tylko wzorować się na zdjęciach z idealnym makijażem. Bo naturalne także jesteśmy piękne.


Gorąco was zapraszam do tego wyzwania wraz z Joy Polska *KILK*KLIK*KILK*. Więc moje drogie - CHALLENGE AKCPET?



środa, 20 lipca 2016

#23 Wanna be sweet? - Etude House Dear Girls Oil Control Pact

Jak już zapowiedziłam będę dzisiaj pisać o pudrze transparentnym od Etude House. Ten kosmetyk posiadam już od dłuższego czasu i miałam okazję go sprawdzić w każdych warunkach, więc i wypada w końcu o nim napisać. A więc do dzieła!


Skład

TALC, SILICA, POLYETHYLENE, MICA (CI 77019), ALUMINUM STARCH OCTENYLSUCCINATE, PTFE, ETHYLENE/ACRYLIC ACID COPOLYMER, OCTYLDODECYL STEAROYL STEARATE, SYNTHETIC BEESWAX, SQUALANE, HELIANTHUS ANNUUS (SUNFLOWER) SEED OIL, SIMMONDSIA CHINENSIS (JOJOBA) SEED OIL, BERTHOLLETIA EXCELSA SEED OIL, OENOTHERA BIENNIS (EVENING PRIMROSE) OIL, CITRUS MEDICA LIMONUM (LEMON) PEEL OIL, PRUNUS AMYGDALUS DULCIS (SWEET ALMOND) OIL, ARGANIA SPINOSA KERNEL OIL, OLEA EUROPAEA (OLIVE) FRUIT OIL, HIPPOPHAE RHAMNOIDES FRUIT EXTRACT, PEARL EXTRACT, GOSSYPIUM HERBACEUM (COTTON), FICUS CARICA (FIG) FRUIT EXTRACT, PUNICA GRANATUM EXTRACT, CITRUS PARADISI (GRAPEFRUIT) FRUIT EXTRACT, CITRUS MEDICA LIMONUM (LEMON) FRUIT EXTRACT, PYRUS COMMUNIS (PEAR) FRUIT EXTRACT, ACTINIDIA CHINENSIS (KIWI) FRUIT EXTRACT, SOLANUM LYCOPERSICUM (TOMATO) FRUIT/LEAF/STEM EXTRACT, VITIS VINIFERA (GRAPE) FRUIT EXTRACT, PYRUS MALUS (APPLE) FLOWER EXTRACT, ACANTHOPANAX SENTICOSUS (ELEUTHERO) ROOT EXTRACT, VELVET EXTRACT, PRUNUS PERSICA (PEACH) KERNEL EXTRACT, GANODERMA LUCIDUM (MUSHROOM) STEM EXTRACT, GINKGO BILOBA LEAF EXTRACT, PANAX GINSENG ROOT EXTRACT, ANGELICA ACUTILOBA ROOT EXTRACT, SORBITAN ISOSTEARATE, DIMETHICONE, ETHYLHEXYLGLYCERIN, GLYCERYL CAPRYLATE, CELLULOSE, HYDROXYAPATITE, CAPRYLIC/CAPRIC TRIGLYCERIDE, BUTYLENE GLYCOL, WATER, LECITHIN, PHENOXYETHANOL, CAPRYLYL GLYCOL, FRAGRANCE(PARFUM)




Moja opinia

Jest to mój pierwszy puder transparenty i już się w nim zakochałam. Bez wyrzutów sumienia zrezygnowałam z tradycyjnych pudrów, ponieważ to na czym mi zależało uzyskałam dzięki temu cudeńku. Prościej pisząc gdy chcę zrezygnować z blasku kremu BB od razu sięgam po Oli Control Pact, który nie powoduje efektu maski na twarzy! Delikatnie matuje pozostawiając wygląd zdrowej i naturalnej cery. Do tego jest bardzo mały i zmieści się do najmniejszej torebki, więc zawsze można mieć go pod ręką gdy chce się poprawić efekt,
W moim wypadku utrzymuje się bardzo długo i jedynie co parę godzin poprawiam okolice strefy T. Nie zaznacza zmarszczek pod oczami ani nie wysusza cery, więc jest idealnym rozwiązaniem gdy chce się trochę zmatowić cerę.

A wy używacie takich pudrów? Co o nich sądzicie?
Przy okazji w najbliższym czasie będzie trochę więcej o samej marce Etude House jak i o ich kosmetykach. A za niedługo poczytacie o kolejnej grze jak i nowe wyznania kasjerki.
środa, 6 lipca 2016

#22 Dlaczego walczę z oznakami starzenia? + Wynik rozdania

W poście gdzie opisywałam linię Moistfull Collagen od Etude House zadano mi pytanie na które chcę teraz odpowiedzieć, ponieważ idealnie nadaję się na dzisiejszy temat. Autorką pytania jest  

Otóż za niedługo skończę 22 lata i owszem mam już zmarszczki. W większości są to mimiczne czyli takie które powstają w wyniku mimiki twarzy jak marszczenie brwi, mrużenie oczu czy od uśmiechania. Wychodzi na to, że jest to od nas niezależne ponieważ każdy z nas lubi się śmiać, przy niezadowoleniu marszczyć brwi czy mrużyć oczy jeśli nie może czegoś doczytać. Jednak jeśli wcześnie zadbamy o to by nasza cera była nawilżona i elastyczna można zahamować proces powstawania zmarszczek, ponieważ skóra będzie powracała do swojej pierwotnej postaci nie pozwalając na jakiekolwiek uszkodzenia.

Jak już kiedyś pisałam przez moje wcześniejsze podejście do tematu urody bardzo zaniedbałam cerę oraz doprowadziłam do fatalnego stanu. Niestety wzięłam się w garść po fakcie i bardzo długo pracowałam by poprawić jej kondycję, jednak zmarszczki pozostały. Ich usunięcie wydaje się rzeczą niemożliwą przez to, że proces regeneracji jest bardzo długi jeśli nie patrzeć na operacje. Do tego nie każdy kosmetyk spełnia obietnice likwidacji płytkich zmarszczek. Poprzez skrupulatną pielęgnacje, masaże oraz kontrolowanie niektórych grymasów można ukryć powstałe płytkie zmarszczki ale to jest na prawdę długi proces. Po trzech latach pracy nad zmarszczkami nie pozbyłam się ich ale zmniejszyłam i nie raz zdarza się, że lubią wyjść na światło dzienne jednak się tym nie martwię.

Teraz dbam odpowiednio o stan nawilżenia mojej cery przez co już teraz walczę ze zmarszczkami, które w przyszłości mogą się pojawić! Z własnego doświadczenia wiem, że to co już powstało trudno wybawić, więc nie chcę na starość obudzić się z ręką w nocniku i płakać, że kremy nie usuwają zmarszczek. Za pomocą odpowiedniej pielęgnacji, którą podjęło się przed faktem można opóźnić proces starzenia skóry, a o to chyba nam wszystkim chodzi. Dlatego mojej młodszej siostrze, która ma jedenaście lat wbijam do głowy, że jeśli teraz nie zadba o cerę to później będzie jeszcze gorzej.

Więc śmiało mogę powiedzieć mam 22 lata i walczę ze starzeniem, ponieważ każdy moim zdaniem powinien to robić, by jak najdłużej wyglądać młodo

A teraz dochodząc do wyczekiwanego, to czas na ogłoszenie wyników rozdania.



A więc paczka powędruje do Pink Lipstic, do której zaraz napiszę maila odnośnie danych do wysyłki. Dziękuję wszystkim za udział w rozdaniu.
piątek, 1 lipca 2016

#21 Co się dzieje na sklepie gdy klient nie patrzy - Wyznania Kasjerki

Kiedyś pisałam, że opiszę co pracownicy wyrabiają na sklepie jeśli nie ma klienta w pobliżu i dzisiaj chcę dotrzymać słowa. Jest to także spowodowane faktem, że we wtorek pożegnaliśmy naszego kierownika i naszła mnie ochota na wspominki. Niektóre sytuacje mogą wydać się dziwne i zapewne zrozumie je osoba, która chociaż raz pracowała na sklepie ale postaram się wytłumaczyć co chodziło nam wtedy po głowie. Więc do dzieła!



Pierwszą rzeczą jaką robimy gdy mamy chwilę spokoju to jest po prostu rozmowa. Jednak nie mówimy wtedy o takich sprawach jak pogoda tylko rzucamy w siebie sucharami bądź plotkujemy o tym co zabawnego nam się przydarzyło z udziałem klientów. Na przykład ostatnio miałam z kolegą napady głupawki odnośnie buraków i chrzanu na których brak narzekał jeden z klientów (chociaż "narzekał" to zbyt słabe słowo" i gdy tylko zdarzyła się okazja śmialiśmy się z tego. Mniej więcej wyglądało to tak, że co chwilę szły teksty "przestań chrzanić i idź sadzić buraki". Co zapewne jeśli usłyszałby klient to nic by nie zrozumiał. Ale nas to tak rozbawiało, że prawie leżeliśmy ze śmiechu.
Tak samo gdy na zmianie trafią się gracze i nagle zaczynamy dyskutować o jakiejś grze bądź jak to miałam z innym kolegą o zabijaniu smoków. Wyobraźcie sobie minę klienta, który zaspany wchodzi do sklepu i słyszy jak dwójka dorosłych pracowników kłóci się czy zabijanie smoków jest dobre czy złe. Jestem pewna, że uznał nas za chorych psychicznie i zaczął powoli żałować, że przekroczył próg supermarketu.




Druga rzecz to podjadanie. Nieraz w trakcie pracy potrafi złapać mały głód i wtedy trzeba coś zjeść. Zazwyczaj jakaś mała przekąska, która zmieści się do kieszeni i podczas np. wykładania towaru można ją spokojnie zjeść. Rok temu na dzień dziecka otrzymaliśmy od kierownika po pacce mamby więc każdy z nas przy jakiejś okazji się nią zajadał. Moja koleżanka uznała, że zamiast co chwilę odwijać papierki wpakuje do buzi kilka na raz. Cóż nie wiedziała, że gdy się zaklei podejdzie do niej klient by się o coś spytać. Nigdy nie widziałam by była tak speszona jak wtedy gdy nie mogła połknąć mamby by odpowiedzieć klientowi. Tak samo nieraz na kasie trzymam kanapki i staram się je skubać by wytrzymać do przerwy (jestem strasznym łakomczuchem) i gdy tak zapcham się kanapką akurat musi ktoś podejść do kasy. Na szczęście większość klientów jest wyrozumiała.






W trzeciej czynności jesteśmy mistrzami. Kojarzycie ten moment podczas zakupów gdy nie możesz czegoś znaleźć i poszukujesz obsługi, która jeszcze chwilę temu tutaj była ale nigdzie nikogo nie ma? To właśnie nasze ulubione zajęcie czyli uciekanie przed klientami kiedy zauważamy, że coś od nas chcą. Zazwyczaj ma to miejsce podczas złych dni albo gdy jest tyle do roboty, że nie ma się ochoty pokazać palcem gdzie co leży. Wtedy włącza nam się kontrolka informująca, że czas uciekać a najlepiej to do magazynu. Niby musimy być nastawieni na idealną obsługę klienta, ale gdy ktoś mnie pyta po raz setny od toaletę albo o chrzan to ma się już dosyć i trzeba się szybko ewakuować. Jeśli to coś ważnego pójdzie do kasjerki i ta nas zawoła ale jeśli to było lenistwo by nie przejść przez cały sklep to mówi się trudno. Wiem, jesteśmy wredni.



Najlepszą zabawą na sklepie jest jeżdżenie wózkami, ale nie zgodnie z zaleceniami. Gdy tylko jest pusta alejka budzi się w nas dziecko i nagle się rozpędzamy i uwieszamy na wózku by z pięknym poślizgiem dojechać tam gdzie chcemy. Oczywiście wtedy wózki są odpowiednio dociążone towarem do wyłożenia. Nauczyłam się tego gdy kiedyś tak zadowolona się rozpędziłam i chwilę później widziałam sufit a wózek dalej pojechał. Ponoć na monitoringu dość zabawnie to wyglądało bo nagle na jednej kamerze jestem a na drugiej już widać tylko samotny wózek.



A widzieliście kiedyś jak dwóch pracowników rzuca do siebie arbuzami, bo jednemu nie chce się ze skrzyni iść do półki? Mówię wam to powinna być dyscyplina sportowa a jak do tego zacieśnia więzy pracownicze! Oczywiście to wszystko ma miejsce gdy klienta nie ma w pobliżu bo w końcu nie wypada rzucać czymś co może kupić. Ma to nie tylko miejsce na warzywniaku ale wszędzie. A coś kolega znajdzie na półce gdzie nie powinno być, a ja akurat jestem tam gdzie jest miejsce tego produktu więc wtedy czas na zabawę! No dobra nie robimy tego tylko na alkoholach, bo w sumie byłoby żal gdyby się rozbiło.



Wśród męskiej części załogi jest jedno bardzo lubiane zajęcie na piekarni - straszenie ludzi. Jako, że piekarnia jest tak zabudowana, że nawet nas nie widać gdy wyrzucamy bułki to klienci nie mają pojęcia, że gdzieś tam za pólkami chowa się wredny pracownik. Oczywiście nie mówię tutaj o panice gdy włącza się alarm pieca by wyjąć bułki (wyje jak alarm antywłamaniowy) bo to nie jest od nas zależne. Ale wyobraźcie sobie gdy mała dziewczynka chce wziąć bułki, schyla się a tam nagle z nowej porcji ciepłych kajzerek wyłania się wielka rękawica kuchenna i kłapie. Na szczęście nikt ich nigdy nie przyłapał i rodzice uważają, że dziecko przestraszyło się wpadających bułek.



No i myślę, że na chwilę obecną to wszystko chociaż mam więcej zabawnych sytuacji, ale nie chce nikogo zgorszyć. Przy okazji dziękuję za udział w rozdaniu i myślę, że do wtorku powinny pojawić się wyniki.
piątek, 10 czerwca 2016

#20 Dalsza walka z oznakami starzenia z Moistfull Collagen od Etude House.

Jak nie od dziś wiadomo jestem fanką wszystkiego co ma zapobiec oznakom starzenia, w końcu lepiej wcześniej nim zapobiegać by na starość nie musieć z nimi walczyć. Dlatego postanowiłam zainwestować w kilka produktów czołowej serii mojej ulubionej firmy Etude House. Linia Moistfull Collagen jest jedną z najbardziej znanych i lubianych w Korei, więc niczym dziwnym nie powinno być, że skusiłam się na dwa cudeńka - Sleeping Pack (maska na noc) oraz emulsję. Skąd to zamiłowanie do Moistfull Collagen? To postaram się wam wytłumaczyć.



Sleeping Pack



Słowo od producenta:

 Małe cząstki super kolagenu i wody z Baobabu uśpione w opakowaniu Moistfull Collagen, nieustannie dostarczają nawilżenie i pozostawiają skórę z uczuciem jędrności. 
 Żel nawilżający jest jak krople wody, orzeźwia i nie zapycha. Sleeping Pack pozostawia skórę bardzo nawilżoną aż do rana. 




Skład

Water, Hydrolyzed Collagen, Butylene Glycol, Adansonia Digitata Fruit Extract, Cyclopentasiloxane, Alcohol, Glycerin, Cyclohexasiloxane, Trehalose, Adansonia Digitata Seed Oil, Dimethicone, Dimethicone/Vinyl Dimethicone Crosspolymer, Dimethiconol, Beta-Glucan, Stearyl Behenate, Glyceryl Caprylate, Ammonium Acryloyldimethyltaurate/Vp Copolymer, Ethylhexylglycerin, Inulin Lauryl Carbamate, Carbomer, Poloxamer 407, Polyglyceryl-3 Methylglucose Distearate, Polysorbate 20, Propanediol, Phytantriol, Hydroxypropyl Bispalmitamide Mea, Tromethamine, Disodium Edta, Phenoxyethanol, Fragrance.


Moja opinia

Stosuje maskę zgodnie z zaleceniami producenta czyli nakładam jako ostatni etap wieczornej pielęgnacji tuż przed spaniem, a rano po przebudzeniu zmywam letnią wodą. Jak na początku uważałam, że podczas snu cała maska wyląduje na poduszce to mile się zaskoczyłam. Już parę minut po nałożeniu większość produktu wchłonęła się w skórę, więc jedynie mogłam zetrzeć niewielką warstwę podczas mojego wiercenia się w łóżku. Gdy rano się obudziłam i przemyłam twarz ciągle wyczuwałam nawilżenie do tego tą wspaniałą gładkość. Po prostu obudziłam się z uczuciem jakbym była młodym bogiem.  Do tego muszę dodać, że widząc w składzie alkohol przez chwilę się obawiałam, że będzie to nieudany zakup (jak wiadomo moja cera nie lubi się z procentami) ale na moje szczęście nie wystąpiło żadne podrażnienie! Jednak niestety nie dostrzegłam tak bardzo obiecanej jędrności, jednak myślę, że do zakończenia opakowania w końcu się pojawi. Kolejnym minusem jest brak szpatułki przez co nakładanie jej staje się niehigieniczne i wszelkie brudy (zwłaszcza sierść mojego psa) lubią do niej wpadać.

Emulsja



Słowo od producenta

 Małe cząstki super kolagenu i wody z Baobabu uśpione w opakowaniu Moistfull Collagen, nieustannie dostarczają nawilżenie i pozostawiają skórę z uczuciem jędrności. 
Moistfull Collagen Emulsja ma lekką konsystencję, ale całe nawilżenie i składniki przylegają do skóry za pomocą flimu, który je utrzymuje. 



Skład

Water, Hydrolyzed Collagen, Butylene Glycol, Adansonia Digitata Fruit Extract, Glycerin, Pentaerythrityl Tetraethylhexanoate, Cyclopentasiloxane, Hydrogenated Poly(C6-14 Olefin), Polysorbate 60, Cyclohexasiloxane, Adansonia Digitata Seed Oil, Hydrogenated Vegetable Oil, Glyceryl Stearate, Dimethiconol, Cetearyl Alcohol, Sorbitan Stearate, Ammonium Acryloyldimethyltaurate/Vp Copolymer, Ethylhexylglycerin, Alcohol, Carbomer, Tromethamine, Poloxamer 407, Peg-100 Stearate, Phytantriol, Hydroxyethyl Acrylate/Sodium Acryloyldimethyl Taurate Copolymer, Phenoxyethanol, Disodium Edta, Fragrance



Moja opinia

Według zaleceń producenta emulsję powinno się nakładać odpowiednią ilość produktu od środka na zewnątrz wykonując przy tym masaż a później "obrócić" na lewą stronę by powstał film. Jakkolwiek to komicznie brzmi chodzi po prostu o to by przejechać dłonią od zewnętrznej strony do środka. Przyznam, że jest to treściwy kosmetyk, który chce tak samo wychodzić jak ketchup od Heinz'a. Czyli im bardziej się męczysz by wypłynął to tym bardziej tego nie chce zrobić. Ma on bardzo wodną konsystencję przez co trudno jest nałożyć "odpowiednią ilość". Jednak wracając do samej emulsji jest tak nasycona, że używam jej tylko w wieczornym rytuale, ponieważ po prostu makijaż się na niej nie utrzymywał. Skóra dostaje taką dawkę składników odżywczych i nawilżenia, że jest to kosmetyk tylko na noc. Przed zakupem uważałam, że to będzie strzał w dziesiątkę jednak niestety nie jest to kosmetyk jaki bym chciała. Efekty ma nieziemskie, ponieważ czuć to nawilżenie skóry ale poszukiwałam czegoś na dzień.

Podsumowując

Jestem zadowolona z zakupu tych dwóch produktów od Etude House, ponieważ odczuwam rzeczywistą poprawę nawilżenia mojej cery. Przecież odpowiednie nawilżenie i nawodnienie skóry jest jednym z sposobów walki z oznakami starzenia! Jak jestem w pełni zadowolona z maski (pomijając niehigieniczne nakładanie) to z emulsji tylko w połowie. Jest to wspaniała linia jednak moim zdaniem nastawiona na wieczorny rytuał, gdzie w ciągu dnia także chcę zadbać by poziom nawilżenia i nawodnienia był odpowiedni. Chociaż muszę przyznać, że na pewno Moistfull Collagen się nie zmarnuje ponieważ jest idealny na lato gdy skóra jest narażona na wysuszenie przez ciepłe powietrze i słońce (plus w moim wypadku wiatr halny w górach). Może troszkę jedynie spadło moje zafascynowanie Etude House, ale mimo to dalej jest to moja ulubiona koreańska firma na rynku kosmetycznym.

Pozdrowienia z gór :*

Przy okazji przypominam o rozdaniu bloga KLIK
poniedziałek, 6 czerwca 2016

#19 Pierwsze rozdanie bloga

Po długich namysłach postanowiłam zorganizować rozdanie na moim blogu. A może raczej powinnam napisać, że po długim myśleniu co by tutaj rozdać. Miałam tysiące myśli na minutę, ale przecież nie mogę dać czegoś co nie jest sprawdzone. Więc tym sposobem usiadłam przed moją kosmetyczką i przyglądałam się jej zawartości. Tym sposobem wyłoniłam zwycięzców, którzy mogą zawitać u was w kosmetyczce a są to:



Zestaw trzech kremów BB o pojemności 7 g od Skin79 (pisałam o nich tutaj)
Żel do demakijażu od Purito (*klik*)
Zestaw maseczek w płachcie od Skin79 + Secret Key
Urocza szminka od Tony Moly

Co zrobić by wziąć udział w losowaniu?

Wystarczy, że zobserwujesz mój blog i uzupełnisz poniższy formularz, który wyślesz w komentarzu. Każde dodatkowe spełnienie wymogu dodaje jeden głos do puli. 

Formularz zgłoszeniowy:

1. Obserwuję bloga jako (twój nick)
2. Lubię fanpage na facebooku jako (Imię i pierwsza litera nazwiska) 
3. Obserwuję Instagrama jako (nick)
4. Banner tak/nie (podaj link do twojego bloga)
5. (mój adres e-mail)

Do kiedy trwa rozdanie?

Zgłoszenia będę przyjmować do 30 czerwca, a wyniki powinny pojawić się do tygodnia.


Banner


Instagram

Facebook


sobota, 4 czerwca 2016

#18 Wyznania kasjerki - "To że Ciebie obsługuje nie oznacza, że jestem gorszego sortu"

Dzisiaj będzie trochę na poważnie, ponieważ chcę poruszyć temat chorej logiki naszego społeczeństwa. Otóż chodzi o bardzo prosty problem - traktowanie obsługujących ich ludzi. Może i jest to ciągle wałkowany temat jednak jeśli nie widać efektów to i mi nie zaszkodzi o nim napisać. Dodam, że ten post pisałam bardzo długo ponieważ mimo wszytko jest to drażliwy temat, a ja sama ofiara takiego zachowania nie chciałam zbyt emocjonalnie podchodzić do tego wszystkiego.

Zacznijmy od tego, że ja sama w handlu pracuję od trzech lat i mam bezpośrednią styczność z klientami. A to oznacza, że to właśnie moja osoba jest tą pierwszą, którą spotyka klient. Generalnie wymogi w obsłudze klienta nie są małe, ponieważ od naszego zachowania zależy jak konsument zapamięta sklep/restauracje/bar/itd i czy będzie chciał wrócić. Gdy odbywałam pierwsze szkolenie co chwilę zwracano mi uwagę na wysoki POK (Poziom Obsługi Klienta), który muszę spełnić. Jednak to nie usprawiedliwia niektórych zachowań ludzi! Owszem do moich obowiązków należy zapewnienie komfortowej i życzliwej obsługi, ale to działa w dwie strony. Bądźmy ze sobą szczerzy, ale czy nie przydarzyło wam się zobaczyć jak gburowaty klient wyżywa się na kelnerze czy kasjerce? Bo ja jestem pewna, że każdy z was nie raz był świadkiem takiej sytuacji i zapewne niestety nie po raz ostatni. Wynika to z przekonania, że jeśli ten ktoś mnie kasuje to oznacza, że jest gorszy i mogę robić co chcę - w końcu za to im płacą. Jednak często zapominają, że gdyby nie my to mogliby klamkę pocałować. Tak samo jak inni wstajemy do pracy i wykonujemy swoje obowiązki, więc dlaczego mamy być gorsi od biurokraty? Owszem są to inne zarobki, ale jesteśmy tak samo ważni. W końcu kto jak nie sprzedawca skasuje zakupy? Albo gdyby zabrakło kelnerów to jakie byłoby zamieszanie w restauracjach? Tak samo jest ze sprzątaczkami, w końcu nikt by nie chciał wejść na przykład do brudnej toalety, gdzie ze śmietnika wypadają śmieci. Dopiero gdyby tych wszystkich szarych ludków zabrakło okazało się jak bez nich życie jest trudne.



Jednak i tak na każdym kroku "lepsi" ludzie starają się udowodnić, że jesteśmy nikim. Stawiam, że w ten sposób się dowartościują, w końcu nic tak nie podbudowuje ego jak wyżycie się na kelnerze. W końcu to jego wina, że potrawa nie jest smaczna albo kotlet jest zbyt przysmażony. Tak, bo to kelner gotuje i to musi być jego wina. Albo jeśli na kasę weszła zła cena to oczywiście zawiniła kasjerka. W końcu po co się przejmować specjalnymi systemami na kasach i kodami kreskowymi. To wszystko jest winą obsługi! Nawet to, że ma się zły humor, pokłóciło się z żoną, szef w pracy dał popalić - przecież są pod ręką i nic nie mogą zrobić gdy na nich krzyczę. Ja sama osobiście uodporniłam się na słowa klientów, w końcu nie mogę brać ich do siebie. Jednak czasami tak podnoszą ciśnienie, że sięgam po ciężkie środki i z radością obserwuję ich reakcję. Wyobraźcie sobie 25 Maja - następny dzień jest świętem więc sklepy są wtedy zamknięte. Pojawia się klientka, która na samym wejściu krzyczy na mnie, że stojak z gumami jej przeszkadza. Na nic zdają się wytłumaczenia, że to nie ja go stawiałam w takim miejscu tylko tego zażyczył sobie Kierownik Regionalny. Jedyne co potrafiła to wytykać mi, że robiąc zakupy w sklepie ma prawo poczuć się jak u siebie, że mam z uśmiechem na ustach ja witać i przyjmować wszelkie obelgi, że wszystko ma być pod nią. Kolejka przy kasie ciągle rosła a Pani dalej na mnie krzyczała gdy kasowałam jej zakupy. Więc wyobraźcie sobie jej minę gdy wstałam z krzesła i z uśmiechem powiedziałam "A ja mam prawo by nikt mnie nie poniżał, więc szybka decyzja - albo Pani się uspokoi i mnie przeprosi albo zostawi zakupy i przeprosi pozostałych klientów, że zablokowała Pani kolejkę". Owszem usłyszałam jaka to jestem nie wychowana, jednak jak się okazało miałam rację i mimo rozmowy z Kierownikiem niemiła klientka musiała opuścić sklep bez zakupów. Opisuję tę sytuację by pokazać, że i my mamy swoje prawa więc lepiej nie wkurzać i poniżać obsługi.

Nie zaprzeczę, że czasami popełniamy błędy jak np. kilkukrotne skasowanie jednego produktu czy podanie złego zamówienia. Jednak z moich obserwacji wynika, że wtedy bez problemu się do tego przyznajemy niż w porównaniu do wymyślonego zarzuty gburowatego klienta. Jednak są sytuacje gdzie nie ponosimy winy lecz ciągle się nam za nie obrywa. Dlatego mam jedną prośbę - gdy denerwujesz się w kolejce podczas zakupów pomyśl, że może jest zbyt mało pracowników, albo w końcu któryś z nich poszedł na przerwę. Gdy niecierpliwisz się w restauracji ponieważ ciągle nie ma twojego posiłku to rozejrzyj się - może jest tylko dwóch kelnerów, którzy robią wszystko by wyrobić się z pracą. Zamiast pokazywać swoje niezadowolenie to uśmiechnij się, a na nowo podbudujesz naszą wiarę w ludzi, która z dłuższym stażem pracy zaczyna zanikać. Naprawdę ale okazanie zrozumienia jest coraz rzadziej spotykane a daje nam ono siłę na dalszą pracę i piszę to ja - kasjerka z trzyletnim stażem pracy.
poniedziałek, 23 maja 2016

#17 Jak trzy maluszki zmieniły mój pogląd na BB - recenzja Skin79

Nie mam zwyczaju kupować azjatyckich kosmetyków na polskich stronach. Jest to głównie spowodowane zawyżonymi cenami, w końcu trzeba doliczyć koszty sprowadzenia (transportu, spedycji), marża także o sobie przypomina a do tego trzeba na nich zarobić. Więc nagle cena drastycznie rośnie, a my biedne musimy więcej zapłacić za ulubiony kosmetyk. Dlatego posiadam sprawdzonego sprzedawcę gdzie nie muszę przepłacać. Jednak nie o tym chce pisać, ponieważ ostatnio się przełamałam i skusiłam się na zakup ze strony Skin79



Po pierwsze muszę zaznaczyć, że przesyłkę dostałam bardzo szybko. Jeszcze tego samego dnia gdy zamawiałam przyszedł e-mail z informacją, że zamówienie jest już wysłane więc brawa dla sklepu za tak szybką realizację. Ale skupiając się na samych kremach zacznijmy od tego, że zestawik zawiera trzy kremy BB o pojemności 7 gramów: 
❤ Hot Pink Super+ Beblesh Balm Triple Functions
❤ Super+ Triple Functions BB Cream (Orange)
❤ VIP Gold Super Plus BB Cream



Jakie są plusy takich miniaturek?
Po pierwsze dopasowanie kremu BB nigdy nie jest proste i naprawdę nie chce się kupować pełnego produktu (i to nie za małe pieniądze!), który pójdzie w odstawkę, ponieważ odcień jest za ciemny/jasny bądź po prostu nie zadowala. W Skin79 Polska wyszli naprzeciw klientką dając im możliwość przetestowania trzech produktów (w rozsądnej cenie trzeba przyznać), by nie musiały płakać nad straconymi pieniędzmi. Po drugie nie wszystkie kobiety ciągle się malują i inwestowanie w całe opakowanie mija się z celem, kiedy po jakimś czasie produkt traci swoje właściwości (o tym kiedyś bardziej się rozpiszę). No i najważniejszy powód by zainwestować w takie maluszki jest najmniej domyślny. Widzicie przez cały rok nasza cera się zmienia. Zimą jesteśmy bardziej blade, a skóra staje się (o zgrozo!) bardziej wysuszona i wrażliwa od skoków temperatur. Natomiast wiosną ton się zmienia wraz z pierwszym słońcem i trwa to do lata. Więc zdarzają się takie momenty, że ulubiony  krem BB/podkład, który używało się zimą okazuje się nagle za jasny! Przy takich miniaturkach można szybko wyratować się z sytuacji, gdy nie mamy pod ręką ciemniejszego/jaśniejszego podkładu.

No ale teraz czas przejść do indywidualnej oceny każdego z tych maluszków.

SKIN79 Hot Pink Super+ Beblesh Balm Triple Functions




Jest to chyba najbardziej znany i lubiany koreański krem BB na polskim rynku. Zawdzięcza to matowemu wykończeniu, więc my europejki, które kochamy matową skórę nie możemy się mu oprzeć. Do tego Hot Pink oferuje nam SPF 30, więc podstawową ochronę przed szkodliwym promieniowaniem mamy zapewnioną. No i jeszcze opcja "wybielenia", która rozjaśnia nam cerę dając zdrowy wygląd.
Przyznam, że gdy tylko wyczytałam na opakowaniu o poszarzałej skórze od razu pomyślałam, że to musi być BB dla mnie! W końcu przez ciągłe siedzenie w klimatyzowanym pomieszczeniu, bieganie z chłodni do pieca i zima sprawiły, że i tak mój ziemisty odcień skóry odkrył nowy level "ziemistości". Przez to mój ulubiony krem BB był zbyt ciemny i ratowałam się dodatkową warstwą pudru. Więc zadowolona sięgnęłam pierw po tego maluszka mając nadzieję, że poratuję się nim do czasu, aż moja przesyłka z jaśniejszym kremem przybędzie. No oczywiście nie zawsze jest tak kolorowo jak chcemy, więc po nałożeniu skończyło się tym, że koleżanka w pracy spytała czy dobrze się czuję. Okazało się, że wyglądałam na tak bladą jakbym miała zaraz zemdleć, co spowodowało moje rozbawienie. Oświetlenie w pracy jest niezbyt korzystne,a krem ma chłodny ton i zrozumiałam, że wszyscy przywykli do tego, że nie jestem blada jak trup. Więc mimo mojego zadowolenia odnośnie trwałości (osiem godzin ciężkiej pracy i jedynie zszedł z nosa) tego kremu musiałam zrezygnować z jego stosowania.


Plusy
✅ Matowe wykończenie
✅ SPF30
✅ Trwałość


Minusy
➖ Dla niektórych za chłodna tonacja
➖ Zbyt gęsty dla gąbki do makijażu


SKIN79 Super+ Triple Functions BB Cream (Orange)




Ten maluszek coraz bardziej podbija serca fanek kremów BB jak i firmy Skin79. Po pierwsze mamy tutaj do czynienia z witaminowym kremem co oznacza, że dba on o zdrowie naszej skóry jak i zapewnia odpowiednie dostarczenie składników do komórek. No i nie możemy zapomnieć o najważniejszym czyli o bardzo wysokim SPF 50! Najwyższa ochrona, która do tego ma matowe wykończenie.
Ten krem ma trochę cieplejszy ton, więc sięgnęłam po niego gdy Hot Pink okazał się niewypałem. Także mam wrażenie, że jest bardziej płynny więc mogłam go już spokojnie nakładać za pomocą gąbki. Podobnie pięknie wtopił się w odcień mojej cery wydobywając przy tym z niej trochę więcej ciepła, więc nikt już mnie nie pytał o stan zdrowia. Do tego jego trwałość także mnie zadowoliła, ponieważ utrzymał się na twarzy mimo ciągłych i gwałtownych zmian temperatur (kocham jak piec bucha mi gorącem w twarz), a do tego nigdzie się nie zrolował. Testowałam pomarańczowego maluszka podczas niepogody, więc przy zbliżających się upalnych i słonecznych dniach na pewno nie zawaham się go użyć, by odkryć jak w takich warunkach się sprawdzi.


Plusy
✅ Bardzo wysoka ochrona przed promieniowaniem UVA i UVB
✅ Konsystencja pozwalająca użycie gąbeczki do makijażu
✅ Witaminy
✅ Trwałość
✅ Ciepły ton


Minusy
Dla mnie brak

SKIN79 VIP Gold Super Plus BB Cream




I tym sposobem dochodzimy do ostatniego maluszka, którego opis wręcz zachwyca. Otóż te złote cudeńko zawiera koenzym Q10 i adenozynie, który wpływa pozytywnie na elastyczność naszej skóry więc redukuje oznaki starzenia. Do tego także VIP Gold ma nawilżać i dbać o to by nasza cera była ciągle nawilżona, a więc i tym sposobem zabezpiecza naszą twarz przed starzeniem. Więc mamy przed sobą produkt "o gładkiej i przyjemnej strukturze i odżywczej formule", który dodatkowo chroni nas przed oznakami starzenia bądź redukuje je, gdy mamy już z nimi styczność.
Jestem wielką zwolenniczką zapobiegania starzeniu się skóry więc widząc tak obiecane efekty nie mogłam się doczekać, aż sięgnę po to cudeńko. Chociaż zbyt krótko go stosuję by dostrzec to co jest obiecane to jednak jestem bardzo zadowolona. Krem posiada także przyjemną formę jak i ma ciepły ton, więc nie muszę straszyć kierownika, że pójdę na chorobowe. Podobnie jak Hot Pink posiada SPF 30, więc podstawowa ochrona jest. Trzyma się pięknie na twarzy i nie roluje się pod oczami.

Plusy

✅ Wspomaga zapobieganie starzeniu (koenzym Q10 i ATP)
✅ Ciepły ton
✅ Konsystencja pozwalająca użycie gąbeczki do makijażu
✅ SPF 30
✅ Trwałość

Minusy
 
➖ Dla niektórych mniejsze matowe wykończenie

Podsumowując jestem bardzo zadowolona z zakupu tego zestawu pomimo wpadki jaką okazał się dla mnie Hot Pink. Dzięki Skin79 Polska może zacznę kupować w naszym kraju a nie sprowadzać, chociaż nie zaprzeczę, że jestem oddaną fanką Etude House. Jednak Orange jak i VIP Gold podbiły moje serce. Na chwilę obecną będę się cieszyć z tych trzech maluszków. Nie dość, że są podręczne (idealnie nadają się na krótki wyjazd) to jeszcze mogę swobodnie wybierać co chcę nałożyć dzisiaj na twarz. W sumie czy Hot Pink nie nadaje się idealnie do straszenia szefa? :P
A czy wy miałyście styczność z któryś kremów BB od Skin79? Jakie były wasze odczucia i wrażenia? A może planujecie zakup któregoś z nich? Podzielcie się tym ze mną w komentarzach jak i zapraszam na Fanpage na Facebooku (można także kliknąć w gadżet u góry po lewej stronie).
czwartek, 19 maja 2016

#16 Dlaczego tak bardzo lubię grać - czyli ja od innej strony.

Nie od dziś wiadomo, że uwielbiam grać w gry i każdy mój znajomy wie, że jak nie odbieram telefonu to istnieje bardzo wielkie prawdopodobieństwo, że nabijam nowe levele. Ewentualnie walczę z smokiem i na Andraste nie mam zamiaru tego przerywać. Dlatego nikt nie przejmuje się, że nie daję znaków życia, ponieważ odsypiam nocną walkę z Mrocznymi Pomiotami, a za kilka godzin lecę do pracy. Jednak ostatnio zadano mi pytanie dlaczego tak bardzo pasjonuję się w grach. Jak na początku uważałam, że odpowiedź jest banalna to z każdą próbą nie wiedziałam jakich argumentów użyć. Zwłaszcza, że mój rozmówca był typem, który nie grywa w ogóle w gry i powołując się na Gothica nie łapie aluzji odnośnie grafiki. Dlatego po wielu przemyśleniach postanowiłam podzielić się tym co tak mi na prawdę w sercu gra.



Myślę, że znaczną przewagę w tej sprawie ma to, że od dziecka miałam dostęp do gier video i podczas brzydkiej pogody lub choroby wujek łaskawie pozwalał mi pograć. Nie był to najnowszy sprzęt i gry także, ponieważ posiadał takie perełki gdzie nie było opcji zapisz. Więc jak siadłam przed telewizorem to nie odeszłam póki nie przeszłam gry. No chyba, że moja mama postanowiła wyłączyć konsolę co kończyło się jej przeprosinami, ponieważ nie wiedziała a chciała bym zjadła obiad. Jednak to nie był okres gdzie bez konsoli nie wyobrażałam sobie życia, ponieważ ciekawsza była zabawa na dworze lub czytanie książek.
Dopiero później gdy miałam lepszy komputer mogłam grać w nowsze gry. Wtedy zaczęła się moja pasja do gier strategicznych. Potrafiłam kilka godzin grać w Settlersów czy w Europe Universalis. Czułam wielkie zafascynowanie mogąc decydować o losach świata i do tego satysfakcję, gdy obrałam dobra strategię. Co jak co ale do tej pory kocham gry tego typu, ponieważ bardzo rozwijają strategiczne myślenie jak i wiedzę na temat ekonomii oraz logistyki.
Z czasem zaczęłam sięgać po inne gry co zawdzięczałam mojemu wujkowi. Jako zapalony fan szeroko pojętej fantastyki szukałam czegoś w tym klimacie. Na moje szczęście wujek miał podobny gust więc od razu rzucił mi hasło: RPG. Tym sposobem kupiłam i zainstalowałam Gothica. Nie zaprzeczę, że obecnie grafika tej gry jak i liczne bugi są na strasznie niskim poziomie ale fabuła była czymś co mnie całkowicie pochłonęło. Odkryłam nową miłość jaką były gry z otwartym światem. Masa możliwości przejścia, ulepszanie wybranych umiejętności, tyle do odkrycia no i wspaniałe dialogi to było czymś co podbiło me serce. Zafascynowana sięgałam po kolejne tytuły niektóre lepsze inne gorsze. Tym sposobem rozwinęłam swój gust.



Nie zawsze miałam czas na gry czy może lepiej powiedzieć pieniądze. Nigdy nie prosiłam rodziców by mi jakąś kupili, ponieważ wiedziałam jakie jest ich podejście. Gra to tylko rozrywka na którą nie warto wydawać takich pieniędzy. Więc oszczędzałam a w wakacje pracowałam by rozwijać swoją pasję. Do tej pory sięgam po stare tytuły, których kiedyś nie mogłam kupić, ponieważ czasami te starsze gry są lepsze. Przykładem może być Dragon Age: Orgins o którym już pisałam. Moim zdaniem jest to jedna z najlepszych gier RPG w historii.
Kończąc tą notkę pragnę zauważyć, że nie napisałam w sumie dlaczego kocham gry a raczej skupiłam się na tym jak to wszystko się zaczęło. Dla mnie gry są odskocznią od rzeczywistości, idealną chwilą gdzie mogę się zrelaksować. Grając w RPG przenoszę się do innego świata gdzie wykreowaną postacią odkrywam wszystko na nowo. Przeżywam rozterki, podejmuje ciężkie decyzje, śmieje się z bohaterami i z nimi płaczę. To jest tak samo jak z dobrą książką - czuję więź z postaciami i pragnę poznać zakończenie. Jednak w tym przypadku to ja kreuje historię i od moich decyzji zależy jak się ona zakończy.


poniedziałek, 9 maja 2016

#15 Jak utonęłam w ślimakach czyli kosmetyki od Secret Key

O właściwościach wyciągu z śluzu ślimaka (mucyna) wiadomo nie od dziś. Pomaga zredukować oznaki starzenia oraz je hamuje jak i poprawia nawilżenie skóry. Czyli jednym słowem samo dobro i to dzięki takiemu małemu stworzeniu jakim jest ślimak. Na europejskim rynku kosmetycznym nie ma tak wielu produktów z mucyną ślimaka jak na koreańskim gdzie co chwilę można natknąć się na produkty z tym cudeńkiem. Ja zachęcona po moim żelu od Purito postanowiłam zainwestować w trochę więcej z tą wspaniałą substancją i tym sposobem posiadam trzy produkty od Secret Key z linii Snail Reapring czyli krem w formie żelu, esencję oraz maskę w płachcie.



Zacznijmy może od kremu w formie żelu, na który się skusiłam przez miłe doświadczenie z żelem od Mizon. Pierwsze co rzuciło się w oczy a raczej w nos po otwarciu pojemnika to zapach, który zawsze mi się kojarzył z starym kremem glicerynowym z cytryną. Co dziwne tylko mi tak pachnie, ponieważ inne moje koleżanki uważają, że jest to zapach kwiatowy (czyżby mój węch postanowił być unikatowy?). Jednak nie na tym chcę się skupić, ponieważ sam krem jest warty uwagi. Otóż jak już pisałam mucyna ślimaka ma wiele wspaniałych właściwości ale większości nam kojarzy się z takim obślizgłym żyjątkiem. Na szczęście żel nic a nic nie przypomina wydzieliny z ślimaka i ma bardzo lekką konsystencję. Po nałożeniu na twarz nie odczuwam lepkości a do tego bardzo szybko się wchłania nie pozostawiając na twarzy fluidu. 



Powiem, że pierwszej aplikacji miałam po chwili wrażenie, że za mało użyłam produktu, jednak nie zależnie ile się go nałoży i tak jest ten sam efekt. Dlatego moim zdaniem idealnie nadaje się jako baza pod cięższy krem (którym też się kiedyś pochwalę), ponieważ mam wrażenie, że gorzej rozprowadza się po nim podkład. Można to uznać za wadę jeśli nie odczuwa się super nawilżenia, jednak zawsze uważałam, że kremy w formie żelu są idealne na bazę pod cięższe kosmetyki nawilżające. Dlatego nie jest to dla mnie zbyt wielkim minusem, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że nawilżenie może także odbywać się wewnątrz skóry.

Skład


Kolejna na liście jest esencja czyli taki bardzo skoncentrowany krem posiadający bardzo wiele składników odżywczych, którymi "bombardujemy" naszą cerę. Jak w przypadku żelu to tutaj po przyciśnięciu pompki od dozownika od razu pomyślałam o ślimakach. Konsystencja była dość gęsta i lepka, chociaż nie oddaje to w pełni tego co chcę opisać. Po prostu kojarzy się z wydzieliną ślimaka i od razu zaczęłam się obawiać, że tak samo zachowa się na mojej twarzy. Jednak mimo uprzedzeń esencja bez problemu dała się rozprowadzić na twarzy nie pozostawiając żadnego uczucia lepkości czy nawet wrażenia, że coś tak skondensowanego jest na mojej twarzy. Tylko chwilę po nałożeniu widziałam jak twarz mi się błyszczy, ale po minucie pozostałości esencji się wchłonęły pozostawiając skórę gotową do dalszej pielęgnacji. 

 


No i na sam koniec mój faworyt czyli maska w płachcie. Co jak co ale uwielbiam takie maski, więc nie mogłam sobie darować i nie kupić kilku z tej serii. Podobnie jak krem miała dla mnie zapach kremu glicerynowego oraz jak w przypadku esencji dało się wyczuć pod palcami tę "maź". Chociaż to nie przeszkadzało ponieważ nałożenie maski w płachcie to czysty relaks i jest o wiele bardziej czystsze od tradycyjnych maseczek. Po całym dniu pracy przyjemnie było sięgnąć po tę maskę zwłaszcza, że w porównaniu do innych kosmetyków z tej serii zawiera także EGF (aktywator komórkowy), który pobudza naszą skórę do produkcji kolagenu. 


Moje odczucia do kosmetyków z tej serii są mieszane, ponieważ bardzo przyjemnie nakłada się je na twarz (jak nie myśli się o ślimakach) ale jednocześnie efekty są na początku słabo dostrzegalne. Owszem poczułam różnicę po dwóch miesiącach jednak jeśli ktoś oczekuje efektu po tygodniu to może się rozczarować. U siebie dostrzegłam lepsze nawilżenie twarzy zwłaszcza, że dość często przesuszała mi się skóra na czole i co chwilę musiałam z nią walczyć, teraz praktycznie w ogóle nie dostrzegam by coś się tam miało dziać. Do tego poprawiła się elastyczność mojej twarzy jak i zmniejszyły się płytkie zmarszczki (te pod oczami uparcie się trzymają). Na pewno polecę maskę w płachcie z tej serii, ponieważ nakładanie jej to czysta przyjemność. Natomiast pozostałe kosmetyki zaproponowałabym osobom, które po pierwsze chcą stosować mniej inwazyjne kosmetyki redukujące proces starzenia jak i mają cierpliwość jeśli chodzi o czekanie na pierwsze efekty. Z przyjemnością korzystam z kremu i żelu, ale wiem, że na porządne efekty będę musiała jeszcze długo poczekać i zużyć parę opakowań, ale na razie chcę zobaczyć co jeszcze się zmieni do samego końca użytkowania obecnych opakowań. 

Przy okazji przepraszam za dość długą przerwę, ale miałam tyle na głowie w domu jak i w pracy, że nawet na chwilę nie mogłam znaleźć chwili na napisanie recenzji. W ciągu kilku dni nadrobię zaległości i mam nadzieję, że dalej będziecie chcieli zaglądać na mojego bloga.