Kiedyś pisałam, że opiszę co pracownicy wyrabiają na sklepie jeśli nie ma klienta w pobliżu i dzisiaj chcę dotrzymać słowa. Jest to także spowodowane faktem, że we wtorek pożegnaliśmy naszego kierownika i naszła mnie ochota na wspominki. Niektóre sytuacje mogą wydać się dziwne i zapewne zrozumie je osoba, która chociaż raz pracowała na sklepie ale postaram się wytłumaczyć co chodziło nam wtedy po głowie. Więc do dzieła!

Pierwszą rzeczą jaką robimy gdy mamy chwilę spokoju to jest po prostu rozmowa. Jednak nie mówimy wtedy o takich sprawach jak pogoda tylko rzucamy w siebie sucharami bądź plotkujemy o tym co zabawnego nam się przydarzyło z udziałem klientów. Na przykład ostatnio miałam z kolegą napady głupawki odnośnie buraków i chrzanu na których brak narzekał jeden z klientów (chociaż "narzekał" to zbyt słabe słowo" i gdy tylko zdarzyła się okazja śmialiśmy się z tego. Mniej więcej wyglądało to tak, że co chwilę szły teksty "przestań chrzanić i idź sadzić buraki". Co zapewne jeśli usłyszałby klient to nic by nie zrozumiał. Ale nas to tak rozbawiało, że prawie leżeliśmy ze śmiechu.
Tak samo gdy na zmianie trafią się gracze i nagle zaczynamy dyskutować o jakiejś grze bądź jak to miałam z innym kolegą o zabijaniu smoków. Wyobraźcie sobie minę klienta, który zaspany wchodzi do sklepu i słyszy jak dwójka dorosłych pracowników kłóci się czy zabijanie smoków jest dobre czy złe. Jestem pewna, że uznał nas za chorych psychicznie i zaczął powoli żałować, że przekroczył próg supermarketu.


Druga rzecz to podjadanie. Nieraz w trakcie pracy potrafi złapać mały głód i wtedy trzeba coś zjeść. Zazwyczaj jakaś mała przekąska, która zmieści się do kieszeni i podczas np. wykładania towaru można ją spokojnie zjeść. Rok temu na dzień dziecka otrzymaliśmy od kierownika po pacce mamby więc każdy z nas przy jakiejś okazji się nią zajadał. Moja koleżanka uznała, że zamiast co chwilę odwijać papierki wpakuje do buzi kilka na raz. Cóż nie wiedziała, że gdy się zaklei podejdzie do niej klient by się o coś spytać. Nigdy nie widziałam by była tak speszona jak wtedy gdy nie mogła połknąć mamby by odpowiedzieć klientowi. Tak samo nieraz na kasie trzymam kanapki i staram się je skubać by wytrzymać do przerwy (jestem strasznym łakomczuchem) i gdy tak zapcham się kanapką akurat musi ktoś podejść do kasy. Na szczęście większość klientów jest wyrozumiała.


W trzeciej czynności jesteśmy mistrzami. Kojarzycie ten moment podczas zakupów gdy nie możesz czegoś znaleźć i poszukujesz obsługi, która jeszcze chwilę temu tutaj była ale nigdzie nikogo nie ma? To właśnie nasze ulubione zajęcie czyli uciekanie przed klientami kiedy zauważamy, że coś od nas chcą. Zazwyczaj ma to miejsce podczas złych dni albo gdy jest tyle do roboty, że nie ma się ochoty pokazać palcem gdzie co leży. Wtedy włącza nam się kontrolka informująca, że czas uciekać a najlepiej to do magazynu. Niby musimy być nastawieni na idealną obsługę klienta, ale gdy ktoś mnie pyta po raz setny od toaletę albo o chrzan to ma się już dosyć i trzeba się szybko ewakuować. Jeśli to coś ważnego pójdzie do kasjerki i ta nas zawoła ale jeśli to było lenistwo by nie przejść przez cały sklep to mówi się trudno. Wiem, jesteśmy wredni.

Najlepszą zabawą na sklepie jest jeżdżenie wózkami, ale nie zgodnie z zaleceniami. Gdy tylko jest pusta alejka budzi się w nas dziecko i nagle się rozpędzamy i uwieszamy na wózku by z pięknym poślizgiem dojechać tam gdzie chcemy. Oczywiście wtedy wózki są odpowiednio dociążone towarem do wyłożenia. Nauczyłam się tego gdy kiedyś tak zadowolona się rozpędziłam i chwilę później widziałam sufit a wózek dalej pojechał. Ponoć na monitoringu dość zabawnie to wyglądało bo nagle na jednej kamerze jestem a na drugiej już widać tylko samotny wózek.

A widzieliście kiedyś jak dwóch pracowników rzuca do siebie arbuzami, bo jednemu nie chce się ze skrzyni iść do półki? Mówię wam to powinna być dyscyplina sportowa a jak do tego zacieśnia więzy pracownicze! Oczywiście to wszystko ma miejsce gdy klienta nie ma w pobliżu bo w końcu nie wypada rzucać czymś co może kupić. Ma to nie tylko miejsce na warzywniaku ale wszędzie. A coś kolega znajdzie na półce gdzie nie powinno być, a ja akurat jestem tam gdzie jest miejsce tego produktu więc wtedy czas na zabawę! No dobra nie robimy tego tylko na alkoholach, bo w sumie byłoby żal gdyby się rozbiło.

Wśród męskiej części załogi jest jedno bardzo lubiane zajęcie na piekarni - straszenie ludzi. Jako, że piekarnia jest tak zabudowana, że nawet nas nie widać gdy wyrzucamy bułki to klienci nie mają pojęcia, że gdzieś tam za pólkami chowa się wredny pracownik. Oczywiście nie mówię tutaj o panice gdy włącza się alarm pieca by wyjąć bułki (wyje jak alarm antywłamaniowy) bo to nie jest od nas zależne. Ale wyobraźcie sobie gdy mała dziewczynka chce wziąć bułki, schyla się a tam nagle z nowej porcji ciepłych kajzerek wyłania się wielka rękawica kuchenna i kłapie. Na szczęście nikt ich nigdy nie przyłapał i rodzice uważają, że dziecko przestraszyło się wpadających bułek.
No i myślę, że na chwilę obecną to wszystko chociaż mam więcej zabawnych sytuacji, ale nie chce nikogo zgorszyć. Przy okazji dziękuję za udział w rozdaniu i myślę, że do wtorku powinny pojawić się wyniki.